przemyślenia...
Jest taki moment, w ktorym przestajesz czuc sie jak intruz w obcym kraju. Tzn, Wciaz jestes wysoka blondynką o jasnych oczach, ale rozumiesz juz jezyk, znasz okolice, tracisz gdzies zagubiony wzrok turysty. (Chodzisz z pewnoscia siebie, bez torebki, bez wlasciwie niczego, nie bojąc się zgubić. Czujesz się jak we własnym kraju, wśród własnych ludzi. Nie wyobrażasz sobie powrotu. Nie możesz przeżyć dnia bez posiłku z ryżu i fasoli. W japonkach mogłabyś przebiec maraton. Czas jest dla ciebie pojęciem względnym: bo po co się spieszyć? A upał 30 stopni jest normalnością. ) To wtedy właśnie zdajesz sobie sprawę, że do końca wymiany zostaly ci 3 miesiące i że "wrócić" jest nieubłagalne...